Polscy nauczyciele pracują najkrócej na świecie i mają 78 dni płatnego urlopu. Rocznie spędzają przy tablicy 489 godzin. Daje to dziennie zegarowo dwie godziny i 42 minuty, czyli trzy i pół godziny lekcyjne. Średnia dla krajów UE to 779 godzin, czyli blisko pięć godzin dziennie. Nawet w słynącej z przywilejów dla sfery budżetowej i bankrutującej Grecji nauczyciele są w pracy o 20 proc. dłużej niż u nas. Nie mówiąc już o USA, gdzie pracują prawie 1100 godzin rocznie.
Takie są wyniki „Education at a Glance 2011”, najnowszego raportu OECD, organizacji zrzeszającej 34 najlepiej rozwinięte gospodarki świata.
Polski nie stać na utrzymywanie tak pracujących pedagogów. Ich rozbudowane przywileje wynikają z niedostosowanej do obecnej rzeczywistości Karty nauczyciela, której nie odważył się zreformować żaden rząd. Na oświatę w 2010 r. budżet państwa wydał 35 mld zł. Kilkanaście kolejnych miliardów do tego zadania dołożyły samorządy. Według danych GUS w 2009 r. łączne wydatki na ten cel wyniosły ponad 51,5 mld zł. W tym roku z budżetu na edukację trafi blisko 37 mld zł, resztę znów dołożą gminy. I to jest prawdziwy powód podwyżek opłat za przedszkola. Rząd rozdaje przywileje, za które z własnej kieszeni płacą samorządy. Blisko 90 proc. kwoty, jaką dostają z budżetu, pochłaniają uposażenia nauczycielskie.
Mała liczba godzin pracy nauczycieli powoduje też, że musimy zatrudniać ich ogromną rzeszę. Jest ich – od kilkunastu już lat, mimo że w tym czasie o ponad 1 mln zmalała liczba uczniów w szkole – ponad 500 tys. Efekt? Według danych OECD w polskich szkołach podstawowych na 1 nauczyciela przypada zaledwie 10 uczniów. To najlepsza statystyka spośród wszystkich przebadanych krajów. Gorszą mają nawet tak bogate państwa jak Norwegia, USA czy Japonia. Ale tam rocznie nauczyciel spędza przy tablicy odpowiednio 741, 1097 i 707 godzin.
Eksperci winią za ten stan rzeczy kartę. Sztywno określa ona zarobki nauczycieli, zapewnia bardzo krótki czas pracy, praktycznie uniemożliwia ich zwolnienie i gwarantuje szereg innych przywilejów. – Skutek jest taki, że nauczyciele udają, że pracują, a państwo udaje, że płaci – mówi były szef MEN Mirosław Handke.
W jego ocenie bez likwidacji tej ustawy niemożliwa jest skuteczna reforma systemu edukacji. Ale na to posunięcie od lat nie zgadzają się niezwykle silne nauczycielskie związki zawodowe, które grożą paraliżem szkół. To odstrasza kolejne rządy do zmian w karcie i utrwala patologię. Minister Katarzyna Hall zapowiadała jej reformę, powstał nawet zespół, który pracował nad tzw. Kartą II. Na deklaracjach się skończyło. A konieczność zmian coraz częściej dostrzegają nie tylko eksperci czy gminy, ale nawet sami pedagodzy. Wybierają pracę w szkołach nieprowadzonych przez samorządy, czyli takich, w których karta nie obowiązuje. Te wymagają od nich więcej pracy, ale oferują lepsze zarobki i możliwości rozwoju zawodowego.
W liczbie godzin pracy polskiego pedagoga prześciga nawet nauczyciel grecki. Rocznie przy tablicy spędza on 589, podczas gdy polski 489 godzin. Dla porównania czeski 832, francuski 918, niemiecki 805. Tytanami pracy są nauczyciele w USA, którzy rocznie przy tablicy spędzają blisko 1100 godzin i dodatkowo 1400 godzin w ramach innych zajęć pozalekcyjnych. Ile na dodatkową pracę przeznaczają polscy pedagodzy? Tego nie wiadomo, wciąż trwają prace nad ustaleniem rzeczywistego czasu ich pracy. Związki zawodowe przekonują, że wypełniają kodeksowy czas pracy, czyli 40 godzin w tygodniu. Ale dokładnie taki sam czas pracy po lekcjach wykazują Niemcy, Hiszpanie czy Francuzi, którzy mimo tego pracują z uczniami dwa razy dłużej.
Nie ulega wątpliwości, że polskich pedagogów byłoby mniej, a dzięki temu system edukacji byłby tańszy, gdyby nie Karta nauczyciela. Ta z jednej strony wymaga od nich, by pracowali przy tablicy jedynie 18 godzin w tygodniu, z drugiej praktycznie uniemożliwia ich zwolnienie. W ciągu ostatnich 10 lat liczba dzieci w wieku szkolnym spadła o blisko 20 proc., liczba nauczycieli w tym czasie praktycznie się nie zmieniła. To dlatego teraz na jednego nauczyciela w szkole podstawowej przypada tylko 10 uczniów. To najlepszy wynik wśród wszystkich krajów OECD.
Ale to prowadzi także do tego, że mimo kolejnych podwyżek nauczycielskie pensje są najniższe w Europie. Niektórzy nauczyciele zarabiają nawet trzy razy mniej niż ich koledzy z krajów Unii Europejskiej.
Mimo tego do oświaty musi dokładać samorząd, bo 37 mld zł, które płynie na ten cel z budżetu centralnego, to za mało. Nakłady samorządów sięgają kilkunastu miliardów złotych, dla niektórych oświata to ponad połowa rocznych wydatków. – System zatrudniania nauczycieli demotywuje ich. Bardzo szybko mogą osiągnąć najwyższy stopień awansu zawodowego, czyli najwyższe przysługujące im uposażenia i na tym ich droga kariery się zamyka – mówi Mirosław Handke, były szef MEN. Wskazuje jednak, że karta chroni ich przed zwolnieniem, gwarantuje tzw. trzynastki i wypłaty w wakacje, kiedy nie pracują. – Przez to zablokowany jest dostęp do zawodu dla młodych ludzi, którzy byliby gotowi pracować na innych zasadach, a nie tych z PRL – komentuje.
Bardziej wydajni pracownicy mogliby zmniejszyć liczbę zatrudnionych nauczycieli. Mogliby zresztą na tym skorzystać sami pedagodzy, których byłoby mniej do podziału subwencji oświatowej.
Z takim założeniem nie zgadza się Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego. – Liczba zatrudnionych nauczycieli jest dokładnie taka, jaką wymagają szkoły. Samorząd bardzo o to dba. Dlatego argument, że mniejsza liczba pedagogów za większe pieniądze mogłaby wykonać tę samą pracę, jest nieprawdziwy – twierdzi. W jego ocenie badania OECD mogły zostać przeprowadzone źle, bo np. analitycy uwzględnili w statystykach tych pedagogów, którzy nie pracują bezpośrednio
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz