Jesteśmy wzorem wydajności, jakości pracy i kultury technicznej, ale pod warunkiem że wyjedziemy za granicę. Gnębią nas cztery plagi : pracujemy za tanio, w chronicznej wojnie pracownik – pracodawca, w słabym państwie, gloryfikując etat......
Po pierwsze, zbyt tanio
.....Polska praca jest tania. Prawdopodobnie zbyt tania. I być może to stanowi sedno naszych problemów z pracą. Dzieje się tak, niestety, od lat. Zostawmy już na boku trudne czasy gospodarczej transformacji. Spójrzmy tylko na ostatnią – dużo normalniejszą – dekadę. Polska z wigorem nadganiała wtedy cywilizacyjne zaległości. PKB szło w tym czasie w górę w tempie około 4 proc. rocznie. Między 2006 i 2011 r. skoczyło nawet do prawie 5 proc. Eksport nam się potroił. Import podwoił. A płace? Z tym było dużo gorzej. Według Eurost
atu w latach 2001–2011 polskie płace nominalne wzrosły o 57,4 proc. W sumie to dość słabo. Bo pamiętajmy, że trzeba od tego jeszcze odliczyć inflację (to znaczy mniej więcej połowę tego wzrostu). Jeszcze lepiej mikrość progresji naszych wynagrodzeń widać na tle reszty Europy. A zwłaszcza krajów znajdujących się na podobnym etapie rozwoju gospodarczego co Polska. W Rumunii pensje zwiększyły się w tym czasie o 529 proc. Na Łotwie o 207 proc. W Estonii o 151 proc. Dużo bardziej też opłacało się w tym czasie być Słowakiem (pensje do góry o 99 proc.), Czechem (72 proc.) albo Węgrem (103 proc.).
Po drugie, wojna pracodawcy i pracownika
.....Wszystko zaczyna się od tego, że w Polsce pracownik i pracodawca sobie nie ufają. Są coraz bardziej przekonani, że jeden chce drugiego na każdym kroku oszukać – uważa Monika Gładoch, radca prawny doradzający prezydentowi Pracodawców RP. Rozsądzenie, kto jest tutaj bardziej winny, przypomina odwieczny dylemat, czy pierwsza była kura, czy może jednak jajko. Zacznijmy od błędów leżących po stronie pracodawców. – Zdecydowanie zbyt wielu z nich przyzwyczaiło się do sytuacji z okresu transformacji. Czyli czasów, gdy pracodawca był absolutnym panem sytuacji, bo dawał pracę. I nikt nie pytał, jaka to jest praca, jak płatna i w jakich warunkach świadczona – uważa Wiesława Kozek, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego i autorka wielu badań poświęconych polskiemu rynkowi pracy. Takie nastawienie zrodziło wiele patologii. Na przykład przekonanie, że konkurencyjność produkcji może być oparta wyłącznie na niskich kosztach pracy. Czyli model raczej chiński niż europejski.
Po trzecie, słabe państwo
W sytuacji gdy pracodawcy i pracobiorcy patrzą na siebie wilkiem, rolę aktywnego mediatora powinno brać na siebie państwo. Poprzez odpowiednie konstruowanie prawa pracy oraz instytucji. Tylko że u nas państwo z tej roli wywiązuje się słabo. Po 1989 r. kolejne rządy (nieważne, czy określające siebie jako prawica, czy też jako lewica) szły raczej w kierunku uelastyczniania rynku pracy. Te posunięcia przeplatały, jednak z ruchami w zupełnie przeciwnym kierunku. Na przykład nagłym podnoszeniem składki zdrowotnej w celu równoważenia finansów publicznych. ...........
Po czwarte, fetyszyzacja etatu
Większość polskich okołopracowych patologii skupiło się w sporze o umowy śmieciowe (lub jak wolą mówić przeciwnicy takiego sformułowania – umowy elastyczne). Można bez końca spierać się o definicje. I o to, czy chodzi tu tylko o umowy cywilnoprawne nieobjęte kodeksem pracy, czy też o wszystkie sytuacje, w których pracodawcy nie oferują pracownikowi etatu, choć wykonuje on obowiązki jako żywo etatowe. Problem na pewno nie jest wyssany z palca. W końcu według Eurostatu Polska znajduje się w czołówce krajów, które wyjątkowo niechętnie oferują pracę pewną, dobrze płatną i pozwalającą ze spokojem planować swoją przyszłość. Bezpośrednią konsekwencją tego stanu rzeczy jest wytworzenie się na polskim rynku pracy dwóch kast. Jedna to ludzie na etatach, którzy, ponosząc koszty utrzymania systemu ubezpieczeń, mają uprawnienia pracownicze, składają na emerytury, posiadają prawo do płatnych urlopów czy zwolnień lekarskich, mogą dochodzić swoich praw przed sądem pracy itd. I drugi rynek pracy, gdzie ludzie wykonujący to samo nie mają podstawowych praw cywilizowanego świata. A więc nie tylko urlopu, płatnego L4, ubezpieczeń, lecz także nie podlegają przepisom bhp, czasu pracy, nie mogą dochodzić swoich roszczeń przed sądem pracy, np. w sytuacji gdy pracodawca nie zapłaci. Ale oni nie ponoszą kosztów ubezpieczenia społecznego albo odprowadzają kwoty znacząco niższe. Jeśli ktoś pracujący na śmieciówkach nie uzbiera na minimalną emeryturę, to my, podatnicy, będziemy mu musieli do tej emerytury dołożyć. A to kolejne dotowanie biznesu
http://serwisy.gazetaprawna.pl/praca-i-kariera/artykuly/704942,cztery_zmory_polskiej_pracy.html
atu w latach 2001–2011 polskie płace nominalne wzrosły o 57,4 proc. W sumie to dość słabo. Bo pamiętajmy, że trzeba od tego jeszcze odliczyć inflację (to znaczy mniej więcej połowę tego wzrostu). Jeszcze lepiej mikrość progresji naszych wynagrodzeń widać na tle reszty Europy. A zwłaszcza krajów znajdujących się na podobnym etapie rozwoju gospodarczego co Polska. W Rumunii pensje zwiększyły się w tym czasie o 529 proc. Na Łotwie o 207 proc. W Estonii o 151 proc. Dużo bardziej też opłacało się w tym czasie być Słowakiem (pensje do góry o 99 proc.), Czechem (72 proc.) albo Węgrem (103 proc.).
Po drugie, wojna pracodawcy i pracownika
.....Wszystko zaczyna się od tego, że w Polsce pracownik i pracodawca sobie nie ufają. Są coraz bardziej przekonani, że jeden chce drugiego na każdym kroku oszukać – uważa Monika Gładoch, radca prawny doradzający prezydentowi Pracodawców RP. Rozsądzenie, kto jest tutaj bardziej winny, przypomina odwieczny dylemat, czy pierwsza była kura, czy może jednak jajko. Zacznijmy od błędów leżących po stronie pracodawców. – Zdecydowanie zbyt wielu z nich przyzwyczaiło się do sytuacji z okresu transformacji. Czyli czasów, gdy pracodawca był absolutnym panem sytuacji, bo dawał pracę. I nikt nie pytał, jaka to jest praca, jak płatna i w jakich warunkach świadczona – uważa Wiesława Kozek, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego i autorka wielu badań poświęconych polskiemu rynkowi pracy. Takie nastawienie zrodziło wiele patologii. Na przykład przekonanie, że konkurencyjność produkcji może być oparta wyłącznie na niskich kosztach pracy. Czyli model raczej chiński niż europejski.
Po trzecie, słabe państwo
W sytuacji gdy pracodawcy i pracobiorcy patrzą na siebie wilkiem, rolę aktywnego mediatora powinno brać na siebie państwo. Poprzez odpowiednie konstruowanie prawa pracy oraz instytucji. Tylko że u nas państwo z tej roli wywiązuje się słabo. Po 1989 r. kolejne rządy (nieważne, czy określające siebie jako prawica, czy też jako lewica) szły raczej w kierunku uelastyczniania rynku pracy. Te posunięcia przeplatały, jednak z ruchami w zupełnie przeciwnym kierunku. Na przykład nagłym podnoszeniem składki zdrowotnej w celu równoważenia finansów publicznych. ...........
Po czwarte, fetyszyzacja etatu
Większość polskich okołopracowych patologii skupiło się w sporze o umowy śmieciowe (lub jak wolą mówić przeciwnicy takiego sformułowania – umowy elastyczne). Można bez końca spierać się o definicje. I o to, czy chodzi tu tylko o umowy cywilnoprawne nieobjęte kodeksem pracy, czy też o wszystkie sytuacje, w których pracodawcy nie oferują pracownikowi etatu, choć wykonuje on obowiązki jako żywo etatowe. Problem na pewno nie jest wyssany z palca. W końcu według Eurostatu Polska znajduje się w czołówce krajów, które wyjątkowo niechętnie oferują pracę pewną, dobrze płatną i pozwalającą ze spokojem planować swoją przyszłość. Bezpośrednią konsekwencją tego stanu rzeczy jest wytworzenie się na polskim rynku pracy dwóch kast. Jedna to ludzie na etatach, którzy, ponosząc koszty utrzymania systemu ubezpieczeń, mają uprawnienia pracownicze, składają na emerytury, posiadają prawo do płatnych urlopów czy zwolnień lekarskich, mogą dochodzić swoich praw przed sądem pracy itd. I drugi rynek pracy, gdzie ludzie wykonujący to samo nie mają podstawowych praw cywilizowanego świata. A więc nie tylko urlopu, płatnego L4, ubezpieczeń, lecz także nie podlegają przepisom bhp, czasu pracy, nie mogą dochodzić swoich roszczeń przed sądem pracy, np. w sytuacji gdy pracodawca nie zapłaci. Ale oni nie ponoszą kosztów ubezpieczenia społecznego albo odprowadzają kwoty znacząco niższe. Jeśli ktoś pracujący na śmieciówkach nie uzbiera na minimalną emeryturę, to my, podatnicy, będziemy mu musieli do tej emerytury dołożyć. A to kolejne dotowanie biznesu
http://serwisy.gazetaprawna.pl/praca-i-kariera/artykuly/704942,cztery_zmory_polskiej_pracy.html
http://www.to.com.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20130519/KRONIKA_POLICYJNA/130519759
OdpowiedzUsuńNo niestety jak się nie chce robić, to najłatwiej ukraść. Szkoda, że ich na gorącym uczynku nie złapali, bo teraz to małe szanse znając wykrywalność naszej policji
OdpowiedzUsuńno, tak to niestety wygląda..
OdpowiedzUsuńWłaśnie wróciłem z ciekawego szkolenia w wartościowaniu stanowisk pracy metodą Mercera. Fajna rzecz za pomocą której można ocenić wartość stanowisk pracy
OdpowiedzUsuń