Studia. Kiedyś symbol prestiżu, będący gwarancją przynależności do elity intelektualnej, do której dostęp mieli tylko nieliczni. Nic dziwnego, bowiem jeszcze około 40 lat temu studiowało jedynie dziesięć procent społeczeństwa. Dziś ranga studiów drastycznie spadła, skoro teraz prawie każdy może się pochwalić dyplomem wyższej, choć niekoniecznie dobrej uczelni. Sytuacji nie poprawia fakt, że jak grzyby po deszczu wyrastają coraz to nowsze szkoły wyższe, a może raczej przedsiębiorstwa miernego poziomu, mamiąc przyszłych klientów różnymi, dziwnymi hasłami reklamowymi.
Nie ulega wątpliwości, że studiowanie jest modne, gdyż w teorii daje mnóstwo atrakcyjnych perspektyw. Można przecież poznać wiele ciekawych osobistości, obracać się w ich towarzystwie lub też wyrwać się z małej mieściny, w której niechętnie się mieszkało. Wyjazd na studia jawi się jako wspaniała przygoda, poparta jedynie opowieściami starszych znajomych, czy też wybujałymi amerykańskimi filmami, w których to życie studenckie przedstawiane jest w sposób bardzo powierzchowny – można cały czas imprezować, pić do upadłego i nie trzeba się dużo uczyć, bo przecież w filmie nikt nad książkami nie ślęczał. Student chce jak najlepiej wykorzystać czas z dala od wszystko śledzącego wzroku rodziny, upaja się wolnością, zupełnie zapominając o tym, po co tak właściwie znalazł się na studiach.
Niestety proces edukacji, zarówno podstawowego jak i średniego odcisnął duże piętno na młodzieży. Przykro mi to stwierdzić, lecz nauczyciele (nie wszyscy) zamiast wzbogacić ucznia, zachęcić do nauki, być może poprzez odkrycie jakiś ukrytych talentów uczą w sposób suchy, często niezrozumiały dla swych podopiecznych. Nie potrafią, bądź nie chcą zachęcić do nauki, czego efektem jest wkuwanie na pamięć, aby zaliczyć i wreszcie mieć święty spokój. Z takim oto stosunkiem do nauki absolwent liceum, czy technikum wybiera się na studia, żyjąc w mylnym przekonaniu, że uczy się dla oceny, a przecież powinien uczyć się dla siebie. Bez konkretnych zainteresowań z jakiejkolwiek dziedziny nauki, pozbawiony pasji wybiera kierunek najbezpieczniejszy, na którym wie, że się utrzyma. Tyczy się to głównie nauk humanistycznych i takim oto sposobem na rynek pracy zostaje wypuszczony kolejny pan politolog i pani socjolog, którzy z niekompletną wiedzą nie mają zielonego pojęcia, co dalej ze sobą czynić. Dopiero wtedy także zdają sobie sprawę z tego, że pracodawca nie szuka kogoś z papierkiem, lecz przede wszystkim ludzi z konkretnymi umiejętnościami. Oprócz dyplomu więc nie mają nic innego do zaoferowania.
A czemu by tak nie nauczyć się konkretnego zawodu? Coraz mniej mamy przecież w Polsce fachowców. Ale tu jest pies pogrzebany. Bo to przecież wstyd iść do zawodówki, bo tylko ci gorsi tak robią.
Żaneta Szulc
Jakby to powiedział Ferdek Kiepski:
OdpowiedzUsuń"Magistrów to jest jak psów a robić to ni ma komu"
Niestety doprowadziliśmy do zaniżenia wartości magistra ponieważ za dużo studentów mamy i wykształciliśmy, a pracy dla tylu nie ma co spowodowało, że wymagania na niższych szczeblach zostały obięte wymogiem papierku magistra.
OdpowiedzUsuńCały problem zaczyna się już w podstawówce i gimnazjum, gdzie wynik egzaminu końcowego nie ma żadnego wpływu na promocję do gimnazjum, czy ukończenia gimnazjum. Tak samo jest z maturą, którą aby kiedyś zdać potrzeba było wiedzy ponad 50%, teraz wystarczy 30 a potem aby regularnie płacić
OdpowiedzUsuńStudenci, którzy nie płacą, na dobrych państwowych uczelniach, też prezentują marny poziom. Wystarczy przeczytać kilka wypowiedzi wykładowców. Potrzebne są tu nowe regulacje prawne, albo zostawić tą sprawę wolnemu rynkowi. I chyba tak to się dzieje, wolny rynek zredukuje prywatne szkoły wyższe, kosztem niedokuczenia pokolenia polaków.
OdpowiedzUsuńSzkoły prywatne powinny być ale nie na takiej zasadzie jak teraz. Pamiętam za moich czasów jak moi ciut starsi koledzy kończyli szkoły średnie to masa ludzie szła na studia do Łomży czy Ostrołęki. Dziś nawet mamy wydział uczelni wyższej w Ostrowi w starym LOK, gdzie budynek to zbiór kilkunastu baraków. Szkoły prywatne powinny kwalifikować na studia nie po przez mamonę jak to teraz jest ale po przez wiedzę czyli egzaminy. Byłbym za tym, żeby te uczelnie były dotowane z Państwowej kasy, a nie z prywatnych kieszeni. Ponieważ zawsze zadziała interes biznesowy, a nie edukacyjny. Druga kwestia to powinno się zmniejszyć liczbę miejsc na uczelniach. Powiedzmy jak teraz mamy z 100 tyś miejsc to powinno się zmniejszać co roku do pewnego poziomu co z drugiej strony, będzie powodowało podniesienie poziomu studentów (dostaną się najlepsi) Druga sprawa to dla pozostałych trzeba rozwijać mocno nauczanie techniczne i zawodowe, gdzie teraz mamy ogromne braki w takich pracownikach.
OdpowiedzUsuńJakby nie patrzeć ja wolę być bez mgr z zawodem zarabiający 2000-3000 niż z mgr zarabiającym 1100-1500.